piątek, 2 stycznia 2015

Wiara

Wyświetlacz elektronicznego zegara wskazywał godzinę za dwie siedemnasta.
Leżałam w swoim łóżku i wpatrywałam się w pochmurne niebo, wsłuchując się w tę wspaniałą melodię padającego i uderzającego o parapet deszczu. W moich nogach smacznie spał mój kochany koteczek, Szoguś. Prześlicznie wyglądał – mimo że mam go już kilkanaście tygodni, wciąż nie mogę nacieszyć się tym śnieżnym kociakiem. Przeniosłam wzrok na odbiornik TV znajdujący się w drugiej części pokoju, w tej chwili na TVP 1 transmitowany był jakiś turniej łyżwiarski. Starsza para jeździła z zadziwiającą lekkością, co chwilę robiąc budzące olbrzymie wrażenie piruety. Patrzyłam tak na nich przez dłuższą chwilę, zazdroszcząc talentu i determinacji.




Ah, ile ja bym dała, by pojeździć znów na łyżwach. Miłość do łyżwiarstwa wpoił mi mój tato, odkąd sięgam pamięcią zawsze co weekend chodziliśmy na lodowisko i razem uczyliśmy się jeździć. Aż cieplutko mi się robi w sercu na myśl o tamtych czasach, chciałabym by one powróciły. Dziesięć miesięcy temu wychodząc od przyjaciółki niefortunnie spadłam ze schodów i złamałam sobie obydwie nogi, przez co znalazłam się na długie tygodnie w szpitalu. Niestety, ziścił się najgorszy z możliwych scenariuszy – straciłam czucie w nogach. Oczywiście szybko podjęłam kroki by przezwyciężyć moją niepełnosprawność, kilka razy w tygodniu poddawana byłam rehabilitacji, ale nawet kilkumiesięczne ćwiczenia nic nie pomogły – nadal nie czułam w ogóle nóg. Lekarze nie dawali mi większych nadziei, mówili jedynie, że sytuację może uratować operacja, ale nawet ona nie jest stuprocentową gwarancją na odzyskanie sprawności. Jak to zwykle bywa, każda operacja kosztuje, a ja z babcią (tak, dzielę mieszkanie tylko z moją starszą babcią) ledwie wiążemy koniec z końcem. Cały mój świat w jeden dzień legł w gruzach, a z nim wszystkie moje marzenia o zostaniu profesjonalną łyżwiarką i wystąpieniu na międzynarodowych zawodach.
Usłyszałam głośne pukanie do drzwi, poprawiłam się i przyjaźnym tonem powiedziałam, by ten ktoś wszedł. Ujrzałam w nich babcię opierającą się o laskę.
- Skarbie, masz gościa – rzekła z szerokim uśmiechem na twarzy.
Zza pleców babci wyłonił się wysoki i dość muskularny blondyn, o niebieskich oczach i ciepłym spojrzeniu. Był nim Marcin, mój chłopak.
Od razu do mnie podszedł i mocno złapał mnie za rękę.
- Jak się czujesz? - zapytał.
Zanim odpowiedziałam, wtuliłam się z całej siły w jego klatkę piersiową.
- Tak jak zawsze. - spojrzałam mu głęboko w oczy – Dawno u mnie nie byłeś, martwiłam się...
Na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Pracowałem na częściowe pokrycie kosztów związanych z twoją operacją. Wybacz.
W pokoju zapanowała przytłaczająca cisza, nawet babcia obserwująca z daleka naszą rozmowę zamarła w bezruchu.
Nie...
Czy ja dobrze słyszałam?
Marcin chce pokryć częściowe koszty mojej operacji?
Miałam mętlik w głowie – czułam się, jakbym śniła i jednocześnie nie wierzyłam własnym uszom.
- Heh, dobrze słyszałyście – przerwał ciszę i wzrokiem błądził raz po mnie, raz po mojej babci – Udało mi się zarobić trzy tysiące czterysta dziewięćdziesiąt złotych, co w sumie pokryje 85% kosztów.
- Ale... - próbowałam coś z siebie wykrztusić, ale Marcin mi przerwał, całując mnie w usta.
- Co więcej, załatwiłem ci już nawet samą operację.
- Kiedy będzie ją miała? - spytała babcia, która w przeciwieństwie do mnie, zdążyła się otrząsnąć z szoku.                                                                                                                        
- Pojutrze. - odpowiedział stanowczym i zarazem miłym głosem.
Babcia ze łzami szczęścia wyszła z mojego pokoju, kuśtykając i zostawiając nas samych. Marcin położył się obok mnie na łóżku, przytulił mnie. Razem patrzyliśmy na śpiącego w najlepsze Szogusia.
- Ale dlaczego? - zapytałam w końcu – Nie rozumiem...                                                                       - - Jak to dlaczego? - zerknął na mnie ze zdziwieniem, po czym uśmiechnął się, odsłaniając swoje bialutkie uziębienie – Bo cię kocham, wariatko.
Te dwa dni minęły jak strzała, nie zdążyłam poukładać myśli tkwiących w mej głowie, a już leżałam na stole operacyjnym.
Nie odczuwałam strachu.
Pragnęłam tej operacji jak nic innego, szczęście zapełniające mą duszę chciało wręcz eksplodować. Nie byłam sama – za którąś z tych szpitalnych ścian czeka na mnie moja babcia, Marcin i Paulina, moja przyjaciółka.
Narkoza zaczęła działać, mimowolnie zamykały mi się oczy. Odpłynęłam.
Boże, niech to się uda...

Na drugi dzień odzyskałam w pełni świadomość. Przez cały ten czas babcia, Marcin i Paulina ze mną byli. Gdy tylko zobaczyli, że otworzyłam oczy, zaczęli zadawać mi pytania, jak się czuję.
Dobrze było ich znowu widzieć.
Jakiś czas później do pokoju wszedł lekarz i powiedział, że operacja przebiegła pomyślnie i teraz trzeba mieć nadzieję, że niedługo pojawią się efekty.
Jednak mijały kolejne miesiące i żadnej poprawy nie było, wciąż miałam niesprawne dwie nogi. Ale wytrwale czekałam, z wielką nadzieją, mając wsparcie ze strony najbliższych mi osób.
Nadszedł styczeń i zima w pełnej swej okazałości. Wszędzie, gdzie okiem siegnąć, leżał biały puch nadający wszystkim ulicom specyficzny klimat. Kochałam śnieg. Gdy była za oknem zima, czułam się jak ryba w wodzie.
Znudzona ciągłym leżeniem w domu i patrzeniem przez okno, zadzwoniłam pewnego razu do Marcina i poprosiłam go, byśmy wieczorem poszli popatrzeć na ludzi jezdzacych na łyżwach. Zgodził się natychmiast, ba, nawet się ucieszył z takiej propozycji idącej z mych ust.
Mój skarb zjawił się o omówionej godzinie, pomógł mi założyć kurtkę, wsiąść na wózek i udaliśmy się na lodowisko. W ciągu jednego kwadransa byliśmy już na miejscu. Kiedy zobaczyłam tych wesołych ludzi jezdzacych na lodowisku, do moich oczu napłynęły łzy.
Tyle wspomnień.
Marcin, widząc mnie płaczącą, ukleknął, pocałował mnie w dłoń i powiedział:
- Kiedyś my tak pojeździmy, jak za starych, dobrych czasów. Zobaczysz.
I miał rację, ale jeszcze o tym nie wiedział. Wyczekałam odpowiedniego momentu, kiedy mój blondynek odwrócił się i nie patrzył na mnie, i pewnie wstałam z wózka. Marcin był spostrzegawczy, więc nic dziwnego, że od razu dostrzegł jak stoję wyprostowana i uśmiechnięta.
Teraz to on nie był w stanie wyjąkać z siebie ani jednego słowa. Początkowo stał sztywno jak kołek, przyglądając mi się uważnie, na jego twarzy malowało się zaskoczenie, a gdy to wszystko do niego dotarło, zapytał się, kiedy odzyskałam sprawność.
- Jakiś tydzień temu – odpowiedziałam – ale nic nie wspominałam, bo chciałam zrobić ci niespodziankę.
Przez kilka kolejnych minut Marcin wypytywał mnie o wiele rzeczy, ciesząc się razem ze mną jak dziecko na widok pierwszego rowerka.
- Może wejdziemy? - spytał, a ja tylko na to czekałam.
Wkroczyliśmy na lód. Przez pierwsze kilkanaście kroków czułam się niepewnie, miałam wrażenie, że zaraz upadnę. Ponad roczna przerwa robi swoje, pomyślałam. Jeździliśmy tak przez dłuższy czas, gdy nagle zatrzymaliśmy się na środku lodowiska.
- Spójrz, jakie piękne niebo – wskazał palcem w górę.
Rzeczywiście było przepiękne. Bezchmurne, gwiaździste, zapierające dech w piersiach swoją skalą.
- Wiesz co? - kontynuował – Kocham cię, Klaudia.
Przybliżyłam swoją twarz do jego twarzy, uśmiechnęłam się.
- Ja ciebie też. I dziękuję za wszystko.

Jeszcze kilka dni temu cały mój świat pogrążony był w mroku, a dziś byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.  

1 komentarz: