Wyświetlacz elektronicznego zegara
wskazywał godzinę za dwie siedemnasta.
Leżałam w swoim łóżku i
wpatrywałam się w pochmurne niebo, wsłuchując się w tę
wspaniałą melodię padającego i uderzającego o parapet deszczu. W
moich nogach smacznie spał mój kochany koteczek, Szoguś.
Prześlicznie wyglądał – mimo że mam go już kilkanaście
tygodni, wciąż nie mogę nacieszyć się tym śnieżnym kociakiem.
Przeniosłam wzrok na odbiornik TV znajdujący się w drugiej części
pokoju, w tej chwili na TVP 1 transmitowany był jakiś turniej
łyżwiarski. Starsza para jeździła z zadziwiającą lekkością,
co chwilę robiąc budzące olbrzymie wrażenie piruety. Patrzyłam
tak na nich przez dłuższą chwilę, zazdroszcząc talentu i
determinacji.
Ah, ile ja bym dała, by pojeździć
znów na łyżwach. Miłość do łyżwiarstwa wpoił mi mój tato,
odkąd sięgam pamięcią zawsze co weekend chodziliśmy na lodowisko
i razem uczyliśmy się jeździć. Aż cieplutko mi się robi w sercu
na myśl o tamtych czasach, chciałabym by one powróciły. Dziesięć
miesięcy temu wychodząc od przyjaciółki niefortunnie spadłam ze
schodów i złamałam sobie obydwie nogi, przez co znalazłam się na
długie tygodnie w szpitalu. Niestety, ziścił się najgorszy z
możliwych scenariuszy – straciłam czucie w nogach. Oczywiście
szybko podjęłam kroki by przezwyciężyć moją niepełnosprawność,
kilka razy w tygodniu poddawana byłam rehabilitacji, ale nawet
kilkumiesięczne ćwiczenia nic nie pomogły – nadal nie czułam w
ogóle nóg. Lekarze nie dawali mi większych nadziei, mówili
jedynie, że sytuację może uratować operacja, ale nawet ona nie
jest stuprocentową gwarancją na odzyskanie sprawności. Jak to
zwykle bywa, każda operacja kosztuje, a ja z babcią (tak, dzielę
mieszkanie tylko z moją starszą babcią) ledwie wiążemy koniec z
końcem. Cały mój świat w jeden dzień legł w gruzach, a z nim
wszystkie moje marzenia o zostaniu profesjonalną łyżwiarką i
wystąpieniu na międzynarodowych zawodach.
Usłyszałam głośne pukanie do drzwi,
poprawiłam się i przyjaźnym tonem powiedziałam, by ten ktoś
wszedł. Ujrzałam w nich babcię opierającą się o laskę.
- Skarbie, masz gościa – rzekła
z szerokim uśmiechem na twarzy.
Zza pleców babci wyłonił się wysoki
i dość muskularny blondyn, o niebieskich oczach i ciepłym
spojrzeniu. Był nim Marcin, mój chłopak.
Od razu do mnie podszedł i mocno
złapał mnie za rękę.
- Jak się czujesz? - zapytał.
Zanim odpowiedziałam, wtuliłam się z
całej siły w jego klatkę piersiową.
- Tak jak zawsze. - spojrzałam mu
głęboko w oczy – Dawno u mnie nie byłeś, martwiłam się...
Na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Pracowałem na częściowe
pokrycie kosztów związanych z twoją operacją. Wybacz.
W pokoju zapanowała przytłaczająca
cisza, nawet babcia obserwująca z daleka naszą rozmowę zamarła w
bezruchu.
Nie...
Czy ja dobrze słyszałam?
Marcin chce pokryć częściowe koszty
mojej operacji?
Miałam mętlik w głowie – czułam
się, jakbym śniła i jednocześnie nie wierzyłam własnym uszom.
- Heh, dobrze słyszałyście –
przerwał ciszę i wzrokiem błądził raz po mnie, raz po mojej
babci – Udało mi się zarobić trzy tysiące czterysta
dziewięćdziesiąt złotych, co w sumie pokryje 85% kosztów.
- Ale... - próbowałam coś z
siebie wykrztusić, ale Marcin mi przerwał, całując mnie w usta.
- Co więcej, załatwiłem ci już
nawet samą operację.
- Kiedy będzie ją miała? -
spytała babcia, która w przeciwieństwie do mnie, zdążyła się
otrząsnąć z szoku.
- Pojutrze. - odpowiedział
stanowczym i zarazem miłym głosem.
Babcia ze łzami szczęścia wyszła z
mojego pokoju, kuśtykając i zostawiając nas samych. Marcin położył
się obok mnie na łóżku, przytulił mnie. Razem patrzyliśmy na
śpiącego w najlepsze Szogusia.
- Ale dlaczego? - zapytałam w końcu
– Nie rozumiem... - - Jak to dlaczego? - zerknął na
mnie ze zdziwieniem, po czym uśmiechnął się, odsłaniając swoje
bialutkie uziębienie – Bo cię kocham, wariatko.
Te dwa dni minęły jak strzała, nie
zdążyłam poukładać myśli tkwiących w mej głowie, a już
leżałam na stole operacyjnym.
Nie odczuwałam strachu.
Pragnęłam tej operacji jak nic
innego, szczęście zapełniające mą duszę chciało wręcz
eksplodować. Nie byłam sama – za którąś z tych szpitalnych
ścian czeka na mnie moja babcia, Marcin i Paulina, moja
przyjaciółka.
Narkoza zaczęła działać, mimowolnie
zamykały mi się oczy. Odpłynęłam.
Boże, niech to się uda...
Na drugi dzień odzyskałam w pełni
świadomość. Przez cały ten czas babcia, Marcin i Paulina ze mną
byli. Gdy tylko zobaczyli, że otworzyłam oczy, zaczęli zadawać mi
pytania, jak się czuję.
Dobrze było ich znowu widzieć.
Jakiś czas później do pokoju wszedł
lekarz i powiedział, że operacja przebiegła pomyślnie i teraz
trzeba mieć nadzieję, że niedługo pojawią się efekty.
Jednak mijały kolejne miesiące i
żadnej poprawy nie było, wciąż miałam niesprawne dwie nogi. Ale
wytrwale czekałam, z wielką nadzieją, mając wsparcie ze strony
najbliższych mi osób.
Nadszedł styczeń i zima w pełnej
swej okazałości. Wszędzie, gdzie okiem siegnąć, leżał biały
puch nadający wszystkim ulicom specyficzny klimat. Kochałam śnieg.
Gdy była za oknem zima, czułam się jak ryba w wodzie.
Znudzona ciągłym leżeniem w domu i
patrzeniem przez okno, zadzwoniłam pewnego razu do Marcina i
poprosiłam go, byśmy wieczorem poszli popatrzeć na ludzi
jezdzacych na łyżwach. Zgodził się natychmiast, ba, nawet się
ucieszył z takiej propozycji idącej z mych ust.
Mój skarb zjawił się o omówionej
godzinie, pomógł mi założyć kurtkę, wsiąść na wózek i
udaliśmy się na lodowisko. W ciągu jednego kwadransa byliśmy już
na miejscu. Kiedy zobaczyłam tych wesołych ludzi jezdzacych na
lodowisku, do moich oczu napłynęły łzy.
Tyle wspomnień.
Marcin, widząc mnie płaczącą,
ukleknął, pocałował mnie w dłoń i powiedział:
- Kiedyś my tak pojeździmy, jak za
starych, dobrych czasów. Zobaczysz.
I miał rację, ale jeszcze o tym nie
wiedział. Wyczekałam odpowiedniego momentu, kiedy mój blondynek
odwrócił się i nie patrzył na mnie, i pewnie wstałam z wózka.
Marcin był spostrzegawczy, więc nic dziwnego, że od razu dostrzegł
jak stoję wyprostowana i uśmiechnięta.
Teraz to on nie był w stanie wyjąkać
z siebie ani jednego słowa. Początkowo stał sztywno jak kołek,
przyglądając mi się uważnie, na jego twarzy malowało się
zaskoczenie, a gdy to wszystko do niego dotarło, zapytał się,
kiedy odzyskałam sprawność.
- Jakiś tydzień temu –
odpowiedziałam – ale nic nie wspominałam, bo chciałam zrobić
ci niespodziankę.
Przez kilka kolejnych minut Marcin
wypytywał mnie o wiele rzeczy, ciesząc się razem ze mną jak
dziecko na widok pierwszego rowerka.
- Może wejdziemy? - spytał, a ja
tylko na to czekałam.
Wkroczyliśmy na lód. Przez pierwsze
kilkanaście kroków czułam się niepewnie, miałam wrażenie, że
zaraz upadnę. Ponad roczna przerwa robi swoje, pomyślałam.
Jeździliśmy tak przez dłuższy czas, gdy nagle zatrzymaliśmy się
na środku lodowiska.
- Spójrz, jakie piękne niebo –
wskazał palcem w górę.
Rzeczywiście było przepiękne.
Bezchmurne, gwiaździste, zapierające dech w piersiach swoją skalą.
- Wiesz co? - kontynuował –
Kocham cię, Klaudia.
Przybliżyłam swoją twarz do jego
twarzy, uśmiechnęłam się.
- Ja ciebie też. I dziękuję za
wszystko.
Jeszcze kilka dni temu cały mój świat
pogrążony był w mroku, a dziś byłam najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie.
Piękne. Aż mi się pisać nie chce nic więcej. ;')
OdpowiedzUsuń